VI Niedziela Wielkanocna, 29 maja 2011 roku
Dobre kazanie
Dz 8,5–8.14–17 • Ps 66 • 1 P 3,15–18 • J 14,15–21
Z całą pewnością nie może być za długie. Liczy się barwa głosu kaznodziei, błyskotliwość myśli i zaskakująca pointa. Żeby nas zaciekawiło i zatrzymało przy sobie nasze rozproszone myśli. I jeszcze, żeby cokolwiek z niego w nas zostało, żeby się nim nakarmić. Listę życzeń można długo rozwijać. Dobrze wiemy, jakie powinny być dobre kazania. Przecież to właśnie one często decydują o tym, że wybieramy dany kościół lub konkretną mszę. Nierzadko też jakość usłyszanego słowa decyduje o stopniu przeżycia eucharystii.
W tym kontekście dość banalnie brzmi zdanie z Dziejów Apostolskich o tym, że Filip głosił Samarytanom Chrystusa. Po prostu mówił im o Panu Jezusie. Nie wymyślał skomplikowanych i adresowanych bardziej do emocji niż rozumu „przykładów egzystencjalnych”. Nie roztaczał przed słuchaczami szerokich horyzontów własnych przemyśleń i tego, co mu się zdaje. Głosił im Chrystusa, którego byli najmocniej spragnieni. Czy nie tego właśnie oczekujemy od kazania? Żeby usłyszeć to Imię? Żeby nakarmić się Prawdą? Czy, wychodząc poza kontekst głoszenia słowa podczas liturgii, nie czekamy na takie słowo od drugiego człowieka? Żeby głosił nam Chrystusa – dobrą nowinę o tym, że jest zbawienie.
Tłumy słuchały Filipa z uwagą i skupieniem. Można mu pozazdrościć oratorskiego talentu i umiejętności utrzymania słuchaczy w skupieniu. I to w czasach, gdy jeszcze nikt nawet nie marzył o mikrofonie. Jednak nie o wymowę i technikę tu chodzi. Tłumy słuchały uważnie, ponieważ widziały znaki, które czynił Filip: uzdrawiał i wyrzucał duchy nieczyste. Za słowami o Chrystusie stała jego wiara w Tego, którego głosił. Słowa i życie – dopiero ich połączenie może być świadectwem porywającym tłumy. Nie jest to jedynie dobra rada, a raczej przypomnienie, dla nas głoszących słowo Boże „zawodowo”. To jest podpowiedź Boga, którą daje wszystkim pytającym o to, jak podzielić się Ewangelią z drugim człowiekiem.
Wojciech Dudzik OP